Akcja „Książka miesiąca”: Tonio Schachinger „Czasy rzeczywiste”
W tym roku co dwa miesiące publikujemy na naszej stronie fragmenty współczesnej literatury austriackiej, wybrane i przełożone przez Ewę Mikulską-Frindo.
Redakcja: Monika Gromala
Współpraca: Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie i Biblioteki Austriackie w Polsce
Akcja promocyjna w ramach inicjatywy austriackiego Federalnego Ministerstwa Spraw Europejskich i Międzynarodowych oraz Austriackiego Towarzystwa Literackiego (Österreichische Gesellschaft für Literatur) – „Międzynarodowe dialogi literackie” („Internationale Literaturdialoge”) https://www.literaturdialoge.at
Tonio Schachinger „Czasy rzeczywiste”
Tonio Schachinger urodził się w 1992 roku w Nowym Delhi, studiował germanistykę na Uniwersytecie Wiedeńskim i sztukę kreatywnego pisania na Uniwersytecie Sztuk Stosowanych w Wiedniu. Jego pierwszą powieść Nicht wie ihr [Nie jak wy] wyróżniono Nagrodą Literacką Miasta Bremy. Książka znalazła się również na krótkiej liście do Niemieckiej Nagrody Książkowej, którą autor otrzymał za swoją drugą powieść Echtzeitalter [Czasy rzeczywiste]. Tonio Schachinger mieszka w Wiedniu.
Streszczenie
Na pierwszy rzut oka to sceneria wielkiej przygody: internat o bogatej tradycji w centrum Wiednia, z boiskami, historyczną grotą, otoczony pagórkowatym parkiem. Jednak Till nie radzi sobie ani nauką, ani ze snobistycznym otoczeniem. Jego pasją są gry komputerowe, a zwłaszcza Age of Empires 2, gra strategiczna rozgrywana w czasie rzeczywistym. Choć nikt z jego środowiska o tym nie wie, Till w wieku piętnastu lat jest internetowym celebrytą, najmłodszym graczem z pierwszej dziesiątki na świecie. Na ile prawdziwe jest takie szczęście?
Fragment
1
Kiedy widzi się to miejsce po raz pierwszy – zamek z żółtą schönbruńską fasadą i szaro-żółtym tyłem z odpadającym tynkiem, park z łąkami i boiskami, zalesione wzgórze i grotę – prawdopodobnie ostatnią rzeczą, na którą zwraca się uwagę, jest otaczający go mur, którego wysokość waha się od dwóch do czterech metrów w zależności od nachylenia Argentinier- i Favoritenstraße. Dlaczego w ogóle myśleć o murze podczas dni otwartych? Dzieci widzą przecież wiele innych rzeczy: korty do tenisa i boiska do siatkówki plażowej, kryty basen, wyłożoną parkietem salę gimnastyczną, halę sportową, salę ogrodową, a jeśli skierują wzrok w dół, na własne stopy, ujrzą kamienną podłogę, której duże płyty na przestrzeni wieków zostały wypolerowane na gładko przez tysiące kapci.
Dzieciom pokazuje się również boiska do piłki nożnej, dwa boiska wielofunkcyjne, twardy kort do tenisa, plac Firstów, a przede wszystkim duże boisko, które widać na wszystkich zdjęciach, nadaje ono parkowi wraz z otaczającą go bieżnią oficjalny ton, gimnazjalny sznyt, nawet jeśli po dniach otwartych już nigdy tam nie zagrają, bo duże boisko od lat jest przedmiotem sporu prawnego, na co wskazuje tabliczka: Boisko zamknięte, wchodzisz na własne ryzyko!
Przyszli Marianiści nie mają o tym pojęcia. Opowiada im się o ofercie języków obcych, wycieczkach, programach wymiany, tak zwanych ćwiczeniach nieobowiązkowych, podczas których uczniowie mogą realizować wszelkie możliwe pasje, od szachów przez narciarstwo po akwarystykę, lecz nie pokazuje się im ściany obok sali konferencyjnej, gdzie spod dodatkowej warstwy farby wciąż prześwituje nazwisko byłego dyrektora z dopiskiem: jebany pedofil!
Pokazuje im się wprawdzie plac Firstów, nie wyjaśniając, czym jest i co wkrótce dla każdego z nich przez cały rok będzie oznaczać bycie traktowanym jak First przez starsze klasy; oni sami wbrew intencjom dołączą do tego uzależnionego od wieku łańcucha pokarmowego i zaledwie rok później będą zachowywać się dokładnie tak samo wobec nowoprzybyłych – ponieważ nie będą chcieli oszczędzić innym tego, czego im nie oszczędzono.
Leśne boisko nie staje się w ogóle punktem wycieczki, to położone najbardziej z tyłu i najgorsze ze wszystkich boisk – bez ogrodzenia i siatek na bramkach, z samotnym drzewem stojącym pośrodku – jest również boiskiem najlepszym, bo nigdzie indziej nie można znaleźć się dalej od wszystkiego, a bezpośrednio za nim, przy teatrze Akcent, w zasięgu wzroku nuncjatury, ambasady papieskiej, znajduje się najlepsze miejsce, żeby przejść przez mur.
Kiedy po powrocie do domu dzieci omawiają z rodzicami swoje wrażenia, porównują Marianum z innymi szkołami, sporządzają listy wad i zalet, by podjąć przemyślaną decyzję, żadne z nich nie wspomina o murze. Łącznie z Tillem, małym rudzielcem, który z pewnością go dostrzegł, przyjrzał się mu, zmierzył go wzrokiem, w przeciwieństwie do wielu innych dzieci, dla których był on jedynie staromodną teatralną scenografią, przejściem w szarych, pastelowych barwach, prowadzącym do horyzontu.
2
Błędem byłoby jednak uzasadnianie odmiennego wrażenia Tilla szczególnym darem obserwacji lub zdolnością pojmowania, przypisywanie mu wnikliwości pozwalającej już teraz widzieć to, co innym rzuci się w oczy dopiero w wieku czternastu lub piętnastu lat, a mianowicie, że w przeciwieństwie do innych młodych ludzi z innych szkół oni są tu zamknięci, a mur odgrywa w ich przypadku niezwykle pragmatyczną rolę. Nie chodzi również o to, że Till nudzi się już przy samym wyliczaniu boisk, nie mówiąc o ich oglądaniu lub nie chce wykonać rzutu karnego, a tym bardziej, gdy ktoś go do tego nakłania, no spróbuj!, odważ się! tak, jak nakłania się wszystkich do gry w piłkę nożną, jakby na świecie nie istniało nic innego, aż Till wreszcie ulega, bo presja osób stojących za nim jest podobna do tej, którą zna z basenowych wież do skoków i zjeżdżalni, na których odwrócenie się i zejście w upokorzeniu jest w pewnym momencie tak samo niemożliwe jak skok.
Podczas rozbiegu jego nogi stają się tak długie, że dostaje lęku wysokości, bramka coraz bardziej się kurczy, a ręce bramkarza wydłużają, aż w końcu Till, nie dotykając piłki, potyka się o własne stopy.
Wstaje i ani przez sekundę nie zastanawia się, czy było to żenujące. Jest sobota i zanim jego matka wyciągnęła go z pokoju, mówiąc „A teraz naprawdę musimy się zbierać!” i zawiozła go do położonej kilkaset metrów dalej szkoły, miał już za sobą trzy godziny grania w Assassin's Creed, dlatego wciąż znajduje się w tym przyjemnym stanie oderwania od rzeczywistości, którego dostarcza nurkowanie w innych światach. Jeśli w grze coś się potrafi, czy to będzie rozwalanie ścian, budowanie schodów do nieba z wykorzystaniem zdobytego drewna czy też pokonywanie wszelkich parkourowych przeszkód, może się zdarzyć, że w rzeczywistości widzi się te same możliwości co w grze.
Jak nudne w porównaniu z tym jest myślenie o tym, czy naprawdę chce się uczyć łaciny, francuskiego i rosyjskiego, chodzić do tak zwanej szkoły z półinternatem i codziennie wracać do domu dopiero o wpół do szóstej, czy dobrze się czuje wśród tych wszystkich piłkarzy i siatkarek, między dziećmi, które już w wieku dziesięciu lat ubierają się tak, jak będą to robić przez resztę życia: w zielone koszulki polo i brązowe buty żeglarskie, różowe bluzki polo i białe dżinsy. Jakże nudne wydaje się to wszystko w porównaniu z dziełami sztuki, nad którymi setki ludzi pracowały latami, żeby jak najlepiej nas bawiły.
Może dla dziecka, które swoje wyobrażenie o szkołach z internatem zawdzięcza filmom i grom komputerowym o Harrym Potterze, to normalne, że kiedy widzi miejsce, do którego nie przynależy, wyobraża sobie, że mogłoby się tam jakoś dopasować. A może Till po prostu o tym nie myśli, bo w trakcie oprowadzania wyobraża sobie, że wspina się po rynnie, a stamtąd na najwyższy parapet, potem wdrapuje na stojący obok wyższy budynek i biegnie po dachach do kościoła św. Karola, by z jego kopuły z rękami wzdłuż tułowia wykonać skok na główkę. W każdym razie jest mu z tym dobrze, gdy wieczorem z matką wylicza za pomocą obiektywnego zestawienia, że Marianum to dla niego najlepsza opcja. A matka cieszy się, wiedząc, że syn jest pod opieką, kiedy ona idzie do pracy na pełny etat.
Znani absolwenci niewiele mówią o instytucji, która ich wydała, a w mieście tak małym jak Wiedeń z biegiem czasu pojawiają się sami z siebie. Gimnazjum przy Wasagasse ma Friedricha Torberga, Ericha Frieda i Stefana Zweiga, Akademickie Arthura Schnitzlera, Lise Meitner i Erwina Schrödingera, gimnazjum Schotten Johanna Nestroya, Johanna Straussa i Ernsta Jandla. Ta szkoła ma również pewnych ludzi, których może wyeksponować, w zależności od tego, jak zawieje polityczny wiatr. Karlem Luegerem na przykład chwalono się kiedyś znacznie częściej niż dziś, a nazwiska Hermanna von Trenkwalda i Fritza Hamburgera w ogóle nie padają lub znikają za nazwiskami tych, którzy musieli wyemigrować z powodu ludzi takich jak oni.
Niestety nie jest łatwo pominąć innych nieodpowiednich obecnie osób, takiego na przykład dziadka, późniejszego Obersturmführera SA, którego występ na Igrzyskach Olimpijskich w 1936 roku ku ogólnemu rozczarowaniu raczej obalił niż udowodnił wyższość jego rasy, i ojca, którego prawomocnym wyrokiem skazano za negowanie Holokaustu, i wreszcie syna, którego arogancja mimowolnie wyświadczy ogromną przysługę austriackiej demokracji – szkoła niewiele może zrobić, aby się od tego zdystansować.
Nacjonaliści i prawicowi radykałowie nie są jednak w Marianum silniej reprezentowani niż w pozostałych częściach Austrii, są w każdej klasie społecznej i stanowią około 25 procent populacji, a jeśli ktoś chciałby zdefiniować dominującą tutaj postawę, byłby to raczej oportunizm. Typowy absolwent tej instytucji to ktoś, kto powiększa istniejący rodzinny majątek, przejmuje praktykę, kancelarię lub firmę ojca jako lekarz, prawnik lub przedsiębiorca, dla którego wystarczającym buntem w całym życiu będzie w wieku siedemnastu lat zawiązanie zarzuconego na koszulę swetra krzywo przez jedno ramię zamiast równo przez oba.
Till nigdy taki nie będzie.
Nie byłoby tak źle, że Till tu nie pasuje, bo szkoła jest wystarczająco duża, żeby się przez nią prześlizgnąć, zapewnić uczniowi swobodę – wprawdzie jako raczej wynik zaniedbania niż tolerancji – a przynamniej zostawić go w spokoju, jeśli nie aktywnie wspierać.
To znaczy, byłoby tak, gdyby Till chodził do 1a lub 1c, 3b lub 5d, do jakiejkolwiek innej klasy niż 1b. Choć szkoła od lat pracuje, by nadać swojej elitarności możliwie ludzką twarz, to przebywa w niej pewien człowiek, który zachowuje się w obliczu wszystkich wymagań współczesnego świata i zorientowania na kompetencje jak niezłomna galijska wioska. A ponieważ jest wychowawcą, nauczycielem niemieckiego i francuskiego, tutorem oraz popołudniowym opiekunem 1b w trzy z pięciu popołudni, Till i jego koledzy z klasy również muszą być Galami: mieszkańcami eksklawy oderwanej od rzeczywistości.
3
Wiedeń przyciąga dziwaków. Są dziwacy kanonizowani tacy jak Helmut Seethaler, który od kilkudziesięciu lat procesuje się z wiedeńską komunikacją za przyklejanie wierszy na przystankach autobusowych czy piwny kawaler, który odczuwając pewnego rodzaju przymus, pyta kobiety w metrze, czy pójdą z nim na piwo, lecz w rzadkich przypadkach, gdy te wyrażą zgodę, natychmiast się od nich odwraca i zagaduje następną. Jest król Sudanu, starszy mężczyzna w czarnym garniturze, czerwonym krawacie i czerwonym berecie, który rezyduje przy Schottentorze, ma dwa doktoraty z Uniwersytetu Aleksandryjskiego i megafon; jest babcia w szóstej dzielnicy, która prowadzi daremną walkę z graficiarzami i bez względu na kolor budynku zamalowuje każdy napis brązową farbą, przez co regularnie pozywają ją właściciele domów, którzy uważają, że brązowe prostokąty są jeszcze brzydsze niż pokryte farbą bohomazy, i – przynajmniej w oczach państwa – pozostaje takim samym wandalem jak ci, z którymi walczy.
To, co w Wiedniu niezwykłe, to nie jego oryginalni outsiderzy, nie Skowronek z Ottakringu, od zawsze stary, drobny mężczyzna w marynarce w pepitkę, który kiedyś na Kärntner Straße naśladował falsetem śpiew ptaków, ani Waluliso, od którego nazwiska nazwano most w strefie dla nudystów nad Nowym Dunajem, ani bezdomni czy narkomani, ćpuni sprzedający wiersze w siódmej dzielnicy, skreślone dziecięcym pismem i powielone, niektóre piękne i smutne, inne smutne i okropne.
To, co w Wiedniu niezwykłe, to szaleńcy z mieszczańską facjatą, którzy całkiem nieźle funkcjonują, ale nigdy nie mogliby się stąd wyprowadzić, bo ich nienawiść do ludzi w żadnym innym mieście nie wiązałaby się z tak niewielkimi konsekwencjami. Ludzie, którzy nie są poza nawiasem społeczeństwa, lecz w warunkach chronionych wykonują pracę o ograniczonej odpowiedzialności: w urzędach, prywatnych szkołach lub policji, nawet jeśli ich psychika jest w krytycznym położeniu. Codziennie mogą stracić nad sobą panowanie, bo przyzwyczaili się do wyznaczania zasad według własnego widzimisię, których inni muszą przestrzegać w swoim małym biotopie, i dopiero gdy wybuchają poza swoim zwykłym otoczeniem, na przykład podczas filmu Bergmana w Muzeum Filmu uderzą amerykańską studentkę, bo zachowywała się, jak twierdzą, zbyt głośno, w tramwaju dźgają kogoś w nogę parasolem, regularnie wysyłają młodym pisarkom mailem sprośne wiersze lub zaczynają krzyczeć, bo ktoś w zamkniętym pomieszczeniu pije z plastikowej butelki – dopiero wtedy staje się dla wszystkich jasne to, co ci, którzy są zdani na ich pastwę, wiedzieli już dawno, a mianowicie, że mają do czynienia z szaleńcami, z kimś, kto nie powinien o nikim decydować.
Przekład Ewa Mikulska-Frindo
Redakcja Monika Gromala
„Powieść o szkole z internatem wyróżniona Niemiecką Nagrodą Książkową, która nie musi obawiać się porównań z Robertem Musilem czy Hermannem Hesse”. Denis Scheck, ARD Druckfrisch
„Dowcipna, analizująca na chłodno, pełna empatii opowieść o młodych ludziach w XXI wieku... Znakomita współczesna powieść.” FAS